Dotychczasowe przygotowania Gdańska do Euro 2012 zostały bardzo nisko ocenione przez władze Europejskiego Związku Piłki Nożnej (UEFA).
W najnowszym raporcie UEFA Gdańsk zajął przedostatnie miejsce spośród sześciu polskich miast i został wyprzedzony nawet przez rezerwowe miasta – Kraków i Chorzów.
Jednak nie martwi to wcale władz spółki BIEG 2012 (Biuro Inwestycji Euro Gdańsk 2012). – Nie ma się czego obawiać – twierdzi Ryszard Trykosko, prezes BIEG 2012. – Gdańsk jest wyprzedzany tylko jeśli chodzi o hotele i lotnisko.
A hotele przecież się budują, a nawet jeśli nie zdążymy, to mamy alternatywę, czyli wykorzystanie luksusowych statków, na których zamieszkają działacze UEFA. Rozbudowa lotniska także jest w planie i zgodnie z harmonogramem jest realizowana.
Prezes spółki nie boi się też o komunikację i dowóz kibiców do Baltic Areny.
– Cały system jest już przygotowany – zapewnia prezes Trykosko. – Wymiana tramwajów, naprawa dróg. Moim zdaniem, wcale nie odstajemy od innych miast, jak np. Wrocławia.
W swoim raporcie UEFA sugeruje także zastanowienie się nad zmniejszeniem stadionu w Gdańsku, który planowany jest na 44 tysiące kibiców.
– To niemożliwe – mówi Trykosko. – Po pierwsze, jednym z warunków rozegrania meczu ćwierćfinałowego jest stadion na minimum 40 tys. osób.
A po drugie, do końca miesiąca zbieramy dokumentację budowlaną i jakiekolwiek zmiany uniemożliwiłyby budowę stadionu w określonym terminie. Dokumentacja stadionu jest zrobiona na 44 tysiące miejsc i tak samo jest w umowie między UEFA a Gdańskiem.
Prezes BIEG 2012 traktuje dane z raportu nie jako ostrzeżenie, ale raczej wskazanie na problemy, którym należy się przyjrzeć. – Oczywiście przyjrzymy się temu bardziej szczegółowo, ale jak już mówiłem, o zmniejszeniu stadionu nie ma mowy – mówi Trykosko.
– Ta sugestia może dotyczyć Wrocławia, w którym nie będzie meczów ćwierćfinałowych, ale na pewno nie Gdańska. My mamy w planie jak na razie trzy mecze eliminacyjne i jeden ćwierćfinałowy. A żeby mógł się odbyć, musi być minimum 40 tysięcy miejsc na stadionie.
Źródło: Dziennik Bałtycki
Katarzyna Szcześniak